Wczoraj (15.01) nad ranem czasu polskiego, na Wyspach Tonga na Pacyfiku, na południowej półkuli Ziemi, doszło do niezwykle gwałtownej erupcji podwodnego wulkanu. Wybuch spowodował falę tsunami, która objęła swym zasięgiem nawet Stany Zjednoczone, docierając m.in na Alaskę i do Kalifornii. Fale pojawiły się też w Australii, Japonii, a także w Ameryce Południowej. Na całym Wybrzeżu Pacyfiku ogłoszono alarm. Odgłos wybuchu słyszany był w promieniu ok. 8 tysięcy kilometrów.
Fala uderzeniowa po erupcji, poruszała się z prędkością ok 1100 km/h i w ciągu doby okrążyła cały glob. Wczoraj wieczorem ok. godziny 20:20 dotarła do Polski, na co wskazuje gwałtowny skok ciśnienia atmosferycznego. Moja prywatna, przydomowa stacja zanotowała skok ciśnienia o ok. 1.2 hPa w ciągu 10 minut. O godzinie 20:10 poziom ciśnienia względnego wynosił u mnie 1030.3 hPa, a 10 minut później barometr wskazał 1031.5 hPa. Następnie, w tym samym czasie, po przejściu fali ciśnienie obniżyło się do 1029.7 hPa. O dużych wahaniach ciśnienia mówimy wówczas, gdy zmienia się ono o ok. 1 hPa na godzinę, w tym przypadku stało się to w zaledwie 10 minut.
Dane te potwierdza również IMiGW, podając, że w tym samym czasie, podobne wahania miały miejsce na stacji synoptycznej na Kasprowym Wierchu. W zasadzie wszystkie pomiary ciśnienia wskazują na podobną sytuację.
Wróćmy jeszcze na moment do wulkanu. W rejonie eksplozji sytuacja jest dramatyczna, bowiem nie docierają stamtąd żadne informacje przez zerwaną łączność. Być może wyspy znajdujące się w najbliższym sąsiedztwie wulkanu przestały istnieć. Był to jeden z najsilniejszych wybuchów wulkanu w ostatnich kilkudziesięciu latach.
ZAKAZ KOPIOWANIA BEZ ZGODY ADMINISTRATORA STRONY.
Wszelkie prawa do wykresów i opisów są własnością właściciela bloga - kopiowanie całości lub jakiejkolwiek części bez zgody administratora to naruszenie praw autorskich zgodnie z ustawą o ochronie praw autorskich i własności intelektualne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz